Znamy swoje dzieci tak dobrze, a jednak nie przestają nas zaskakiwać.
Z powodu totalnego braku ogarnięcia się i decyzji co do naszych dalszych losów (czy zostajemy w Hiszpanii, czy zmieniamy klimat (rozstrzał jest niemały: Toruń? Oman? Wielka Brytania? a może Brazylia?)) postanowiliśmy nie zwlekać z "usocjalizowaniem" naszej starszej (już prawie 3-letniej) Bereniki.
Nie, żeby była społecznym dzikusem, ale z powodu naszych zmian otoczenia i szalonego pomysłu by mieszkać w kraju, którego języka nie znamy (choć uwaga! już udaje nam się dogadać przed telefon i zdarza się sklecić całe zdania :)), Berenika mimo swojego gadulstwa nie jest w stanie werbalnie komunikować się z rówieśnikami.
Postanowiliśmy więc zapisać ją do przedszkola.
Hmmm.
Dzień pierwszy: obce miejsce, nauczycielka mówiąca tylko po hiszpańsku, dzieci mówiące tylko po hiszpańsku. Berusia płakała jak wychodziłam. Mnie serce się krajało i nie odstępowałam od telefonu sądząc, że z całą pewnością zaraz zadzwonią po mnie by ją odebrać / pocieszyć/ przebrać etc.
Czekałam, czekałam, czekałam. Dwukrotnie dzwoniłam do siebie z innego aparatu by sprawdzić czy telefon działa. Działał. Nie dzwonili.
Przed szkołą byłam przed czasem. Punktualnie o 14 otworzyła się brama. Wbiegłam z wózkiem z Wiki jako pasażerką i czekałam aż otworzą się drzwi do sali grupy "3Y".
A tam małe szkraby, wszystkie około metra wzrostu wypatrujące swoich rodziców. A wśród nich nasz mały hiszpański przedszkolak ze Świnką Peppą na koszulce: uśmiechnięty, nieco stęskniony.
Kiedy zapytałam przez łzy "jak było?" odpowiedziała dziarsko: "fajnie" (!)
Po południu kilka razy usłyszeliśmy od niej "mira", gdy bawiła się swoimi zabawkami. "Mira" oznacza tyle co "zobacz" / "posłuchaj".
WOW!
Dzień drugi: nie będę się rozpisywać. Powiem tylko, że gdy wychodziłam powiedziałam "Pa Kochanie. Do zobaczenia po południu", a ona na to "Pa!"...
Zero płaczu, zero smutnej miny, zero przejęcia. Bo przecież w przedszkolu jest "fajnie".
Powinnam się cieszyć. Prawda?
A jakoś mi smutno, że nasza mała Gwiazda jest już taaaaaka duża.
Jesteśmy dumnymi rodzicami małego przedszkolaka. Teraz jeszcze zostaje zakupienie zestawu podręczników (! tak, podręczniki dla trzylatka...), tenisówek i patrzenie jak radzi sobie nasza dzielna Berenika.
I już po drugim dniu w przedszkolu wiemy, że na wiosnę będziemy mieli naszego małego, mądrego, prywatnego tłumacza :)
Z powodu totalnego braku ogarnięcia się i decyzji co do naszych dalszych losów (czy zostajemy w Hiszpanii, czy zmieniamy klimat (rozstrzał jest niemały: Toruń? Oman? Wielka Brytania? a może Brazylia?)) postanowiliśmy nie zwlekać z "usocjalizowaniem" naszej starszej (już prawie 3-letniej) Bereniki.
Nie, żeby była społecznym dzikusem, ale z powodu naszych zmian otoczenia i szalonego pomysłu by mieszkać w kraju, którego języka nie znamy (choć uwaga! już udaje nam się dogadać przed telefon i zdarza się sklecić całe zdania :)), Berenika mimo swojego gadulstwa nie jest w stanie werbalnie komunikować się z rówieśnikami.
Postanowiliśmy więc zapisać ją do przedszkola.
Hmmm.
Dzień pierwszy: obce miejsce, nauczycielka mówiąca tylko po hiszpańsku, dzieci mówiące tylko po hiszpańsku. Berusia płakała jak wychodziłam. Mnie serce się krajało i nie odstępowałam od telefonu sądząc, że z całą pewnością zaraz zadzwonią po mnie by ją odebrać / pocieszyć/ przebrać etc.
Czekałam, czekałam, czekałam. Dwukrotnie dzwoniłam do siebie z innego aparatu by sprawdzić czy telefon działa. Działał. Nie dzwonili.
Przed szkołą byłam przed czasem. Punktualnie o 14 otworzyła się brama. Wbiegłam z wózkiem z Wiki jako pasażerką i czekałam aż otworzą się drzwi do sali grupy "3Y".
A tam małe szkraby, wszystkie około metra wzrostu wypatrujące swoich rodziców. A wśród nich nasz mały hiszpański przedszkolak ze Świnką Peppą na koszulce: uśmiechnięty, nieco stęskniony.
Kiedy zapytałam przez łzy "jak było?" odpowiedziała dziarsko: "fajnie" (!)
Po południu kilka razy usłyszeliśmy od niej "mira", gdy bawiła się swoimi zabawkami. "Mira" oznacza tyle co "zobacz" / "posłuchaj".
WOW!
Dzień drugi: nie będę się rozpisywać. Powiem tylko, że gdy wychodziłam powiedziałam "Pa Kochanie. Do zobaczenia po południu", a ona na to "Pa!"...
Zero płaczu, zero smutnej miny, zero przejęcia. Bo przecież w przedszkolu jest "fajnie".
Powinnam się cieszyć. Prawda?
A jakoś mi smutno, że nasza mała Gwiazda jest już taaaaaka duża.
Jesteśmy dumnymi rodzicami małego przedszkolaka. Teraz jeszcze zostaje zakupienie zestawu podręczników (! tak, podręczniki dla trzylatka...), tenisówek i patrzenie jak radzi sobie nasza dzielna Berenika.
I już po drugim dniu w przedszkolu wiemy, że na wiosnę będziemy mieli naszego małego, mądrego, prywatnego tłumacza :)